Że też musimy tłumaczyć, po co nam wierzby (i w ogóle inne drzewa)… Notatki na marginesie książki Sekretne życie drzew Petera Wohllebena.
Kiedy zapoznawaliśmy się z naszymi przyszłymi sąsiadami, wszyscy pytali o wierzby. Prawie nikt nie mówił: „O, jakie fajne drzewa. Jak będziecie o nie dbać?”. Niemal wszyscy za to zakładali: „To, co – wycinacie zaraz te wierzby, nie?”. I czasem dorzucali jeszcze: „Po co wam one?”.
Pozostawienie wierzb wydawało nam się tak oczywiste, że nie wiedzieliśmy, co odpowiedzieć. Dla nich bezdyskusyjna była wycinka – bo tak. Trzeba przecież jakoś okazać swoją władzę nad przestrzenią, ustanowić zarząd człowieka nad wszelkim stworzeniem, nad naturą. Tak jakby człowiek nie był jej częścią i od niej nie zależał.
Miłość do drzew w wersji polskiej
Minister Jan Szyszko ze swoimi zapędami względem Puszczy Białowieskiej nie wziął się znikąd. On tylko pokazuje, kto tu rządzi. Wyraża głośno to, co myśli jakaś tam część społeczeństwa. Chcę wierzyć, że mniejszość, ale boję się, że może być inaczej*.
Moje podejrzenia swoim istnieniem potwierdza inna wykształcona (przynajmniej w teorii) osoba – pan Piotr Mądrach. Jego wystąpienia w radiu Tok FM jakiś czas temu słuchałam z coraz większym zażenowaniem. Ten dyplomowany konserwator zabytków uważa, że w mieście nie powinno być w ogóle drzew.
Początkowo mówił o cmentarzach. Powód jest prozaiczny: drzewa szkodzą pomnikom. Nie wiem jak wy, ale ja zawsze kochałam właśnie te najbardziej zadrzewione miejsca pochówków. Bardzo klimatyczne, w jakiś sposób wskazujące na łączność człowieka z przyrodą. A tu przychodzi człowiek i mówi, że na przykład na Powązkach powinno się wszystko wyciąć.
Jeszcze w to można by uwierzyć – dla niektórych pomnik ważniejszy niż życie i może trzeba to uszanować – ale gdy pan przeszedł do stawiania swoich bzdurnych tez, niezwiązanych zupełnie z jego wykształceniem i pracą, że drzewo żyje czterdzieści lat, a potem jego konstrukcja tylko zagraża ludziom i powinno być wycięte, nóż się w kieszeni otwierał. Jednak czego się spodziewać po człowieku, który kocha lasy, ale w zasadzie tylko te zasadzone pod linijkę, w których w prześwitach pomiędzy równymi rzędami widać horyzont?
Prawdziwe poszanowanie przyrody
Wystarczy kilka stron książki Petera Wohllebena, niemieckiego leśnika z wieloletnim doświadczeniem, by przekonać się, jaka ogromna to bujda z tymi czterdziestoma latami. I o tym, że sadzony pod linijkę las to nie las, a zwyczajna fabryka drewna i wielka szkoda wyrządzana przyrodzie.
Sekretne życie drzew szczerze wszystkim polecamy. Szybko można przekonać się, że nie ma co się chwalić lesistością Polski wynoszącą 29,5%, zbliżoną do przeciętnej lesistości świata kształtującej się na poziomie 31% (dane Lasów Państwowych, stan na 31.12.2016). To tylko 0,24 ha na jednego mieszkańca, a większość zadrzewień to smutne, monokulturowe lasy gospodarcze, w których drzewa nie współpracują, lecz w większości z trudem walczą o przetrwanie.
Pewnym paradoksem w tym kraju jest to, że z jednej strony na wszelkie sposoby stara się ratować kilka wiekowych drzew, takich jak dąb Bartek w województwie świętokrzyskim, Chrobry w Borach Dolnośląskich, cis pospolity w Henrykowie Lubańskim. Nie daje się im w spokoju odejść, podtrzymuje się je w stanie agonii w imię jakichś tam ideałów. Z drugiej strony ich potencjalnym następcom nie pozwala się rosnąć w optymalnych, naturalnych warunkach wśród innych wspierających drzew, tak by nasi praprapraprapraprawnukowie też mogli powiedzieć: „Patrzcie, to drzewo ma 600 lat! Pamięta jeszcze Lecha Wałęsę”.
„Czekaj, czekaj, a te wszystkie sadzonki z żołędzi Chrobrego sadzone w różnych parkach Polski, zwane dębami papieskimi, to nie jego następcy?” – zapytać może ktoś. Niestety nie mają najmniejszych szans żyć tyle co on, mimo błogosławieństwa Jana Pawła II. Dlaczego? Po odpowiedź znów odsyłam do Sekretnego życia drzew. Zdradzę jedynie, że musi im być dość ciężko i smutno.
Mazowieckie wierzby są potrzebne
Tak jak ludziom będzie bez drzew. Wierzby zostają i już! Z drzewami jest fajniej, dają tlen, cień i mnóstwo frajdy. Absorbują z powietrza zanieczyszczenia, tworzą oazy, w których trochę zdrowiej jest oddychać. Zresztą, co zamiast nich? Zadomowione już trochę, bo jakoś dziwnie ukochane przez naszych rodaków, lecz jednak obce, niewystępujące naturalnie w Polsce tuje? Nie, dziękujemy.
Lubimy nasze wierzby, mają swój charakter. Każda jest trochę inna. Na przykład ta odważna agentka…
Zdjęcie zrobiłam 31 października swoim tosterem (o niebo ładniejsze fotografie tworzy M. trochę bardziej profesjonalnym sprzętem – widzieliście już tę albo tę?). Wszystkie drzewa mają w zasadzie jednakowe warunki wzrostu: podobna gleba, taki sam poziom wód gruntowych, taka sama osłona przed wiatrem. Towarzyszki tej ryzykantki zrzuciły już liście, by nie dać się zaskoczyć mrozom. Ta chce korzystać z życia najdłużej jak tylko się da. Jak jej nie lubić?
Za którymś razem, gdy jeden z sąsiadów bardzo chciał przekonać nas do słuszności wycinki, zwracając uwagę między innymi na kłopot ze spadającymi jesienią liśćmi (! – to tak jakby narzekać, że zimą jest zimno?), M. odparował:
– Niech sobie żyją.
– A po co?
– A po co pan sobie żyje?
PS. W 2017 roku niestety potwierdziły się wszystkie smutne przewidywania dotyczące drzew. Polacy zaczęli ciąć na potęgę. Więcej na ten temat przeczytać możecie w artykule Drzewa na celowniku. Tymczasem warto pamiętać, że sadzenie drzew to nie rozwiązanie (dlaczego? znajdziecie to w linkowanym tekście) – musimy naprawdę zacząć dbać o te starsze.
______________
* Dlatego też nie jestem za proponowaną zmianą prawa dotyczącego wycinki drzew. Śmiem twierdzić, że większość cięłaby bez opamiętania. Obecnie, jeśli komuś brak szerszej refleksji, to przynajmniej srogie kary przed tym powstrzymują. I nie mówcie, że obowiązujące przepisy są restrykcyjne. Jeśli drzewo naprawdę stanowi zagrożenie, a nie tylko przeszkadza, bo „trzeba grabić liście”, pozwolenia na przycinkę czy wycinkę są wydawane bez problemu.
Oby więcej było takich ludzi. Ja 12 lat temu kupiłam stare gospodarstwo w Puszczy Noteckiej, od niecałych 2 lat mieszkam tu na stałe – do okropnego, dużego miasta jeżdżę raz na 2 tygodnie na 2 dni. Miejscowi najpierw się dziwili, że nie wycięłam 70 częściowo uszkodzonej lipy rosnącej przy domu, ale wzięłam się za jej leczenie – teraz corocznie kwitnie. Następny szok dla miejscowych – płot nie z siatki, ale drewniany, z dziurami w sztachetach dla zwierząt, które od zawsze spacerowały swoimi ścieżkami przecinającymi moją działkę. Trzecie zaskoczenie – pozostawianie opadłych z drzew jabłek dla sarenek, które w sezonie codziennie podchodzą pod sam dom (1 m od okien) na kolację.
Miło czytać takie rzeczy 🙂
Puszczy Noteckiej trochę zazdroszczę, bo jednak u nas najbliższy las to jedynie taki z nasadzeń (XIX-wiecznych, zaplanowanych jeszcze przez zaborców) – no, ale zawsze. Ale sarenki też nam podchodzą! Też pomyślimy w przyszłości o jabłkach dla nich 😉