Pierwsze pszczoły i własna mała pasieka

Rój, który rok temu osiedlił się na naszej działce, niestety nie mógł do nas wrócić. Ale się nie poddaliśmy i pasieka powstaje. Pszczoły już przybyły.

W maju 2016 roku, gdy przywieziono nam glinę, było niemało zamieszania. Ciężki pojazd najechał na gniazdo zdziczałych pszczół, najprawdopodobniej uciekinierek z jakiegoś pobliskiego ula. Kierowca ciężarówki okazał się pszczelarzem, który chętnie przygarnął bezdomne robotnice wraz z królową. Miały do nas wrócić w tym roku, po wyhodowaniu sobie nowej pszczelej matki.

Niestety tak się nie stało. Pasieka pana Tomasza po zimie nie miały się najlepiej. Roje, w tym ten „nasz”, nie są zbyt liczne i nie ma sensu go przenosić ­– poinformował nas telefonicznie. A my stanęliśmy przed wyborem: teraz albo… dopiero za rok.

Cierpliwość to ważna cecha, na przykład wtedy, gdy buduje się dom, ale do tego czekać jeszcze tyle na pszczoły? Trzeba było wymyślić coś innego.

Nowy ul to wydatek rzędy 300–400 zł. Drugie tyle kosztuje pszczela rodzina. Spory wydatek, nie tylko wtedy, gdy się buduje. Zaczęliśmy przeglądać portale ogłoszeniowe. Dużo więcej tam ogłoszeń o tym, że ktoś zlikwiduje starą pasiekę lub usunie rój dzikich pszczół – wszystko oczywiście za darmo, bo pszczelarzowi się to opłaca. Jednak szczęście nam sprzyjało.

Pewien starszy pan zza Łomży wyprzedawał akurat swoją pasiekę. Nie rezygnuje z pszczelarstwa, ale jego syn stawia na poliuretanowe, małe ule wielkopolskie w kształcie sześcianu i pozbywa się starych drewnianych – klimatycznych i uroczych. No, ale co kto lubi.

Cena była okazyjna, zwłaszcza jak na początkującego pszczelarza. Podejrzewam, że w innych okolicznościach przyrody musielibyśmy zapłacić ponad dwa razy więcej. Od Warszawy – zgodnie z obowiązującą niemal w każdej dziedzinie zasadą, że wokół stolicy najdrożej – też musieliśmy niemało kilometrów odjechać. Opłacało się!

Nasza mała pasieka wygląda obecnie tak:

mała pasieka siedmiu wierzb, ule warszawskie poszerzane

Początkowo miał być jeden, bardzo nietypowy ul dla pszczół zabranych rok temu. Potem mieliśmy kupić jeden bardziej tradycyjny. Ostatecznie w maju na naszej działce pojawiły się trzy domki dla tych włochatych owadów. Ten stojący z tyłu jest niezamieszkały. W dwóch drewnianych pszczółki bzyczą aż miło.

Za sobą mamy dwa przeglądy uli, pierwsze użądlenia też już za nami, ale opowieść o tym wszystkim może już następnym razem – jeśli w zamęcie budowania znajdziemy czas.

Chcesz wiedzieć, co było dalej z pszczołami i pasieką? Polub Siedem wierzb – dom ze słomy i gliny na Facebooku, by nie przegapić następnych wpisów oraz ciekawostek.

Oznacz Trwały odnośnik.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *