Na działce, na której budujemy, pojawiły się przyjazne owady. Na razie zniknęły, ale spokojnie – masowe ginięcie pszczół nie ma z tym nic wspólnego. Oto nasza historia pszczół.
W 2016 roku sporo się działo (więcej o tym znajdziecie w podsumowaniu minionych dwunastu miesięcy) i nie było czasu opisać historii, która przydarzyła nam się w jeszcze latem. Wreszcie nadszedł na nią czas – w końcu od czego są długie, zimowe wieczory, jeśli nie od opowieści?
Nasze siedlisko powoli zaczyna nabierać kształtów. I nie chodzi tylko o fundamenty, które niedawno zaczęły powstawać. Niemal każdego dnia przychodzą nam do głowy nowe pomysły – a to na piec do wypieku pizzy na podwórku, a to na piwniczkę ziemną czy tunel… Inne projekty, jak na przykład słomiano-gliniana buda, pojawiają się w odpowiedzi na to, co przynosi nam los. Pszczoły też należą do tej drugiej kategorii.
Pierwsza (prywatna) opowieść o pszczołach
W lipcu kupiliśmy tłustą glinę na bloczki ze słomy i gliny, od razu z transportem. Pamiętam, że czas przyjazdu ciężkiego samochodu przekładaliśmy jeszcze dzień wcześniej. Kto wie, czy parę godzin później nie zjawiłby się u nas inny kierowca…
Glina jest ciężka, nawet kilkadziesiąt kilogramów tego materiału dużo miejsca nie zajmuje, jednak dwadzieścia ton miejsca trochę potrzebuje. Nie mamy ogromnej działki, więc musieliśmy je gdzieś upchnąć. To chyba dobra pora na dygresję – drobną radę dla budujących: zanim cokolwiek zaczniecie robić, wyrysujcie sobie w głowie fundamenty domu, a potem pilnujcie, by nie składować tam niczego, co później ciężko będzie przenieść. Z gliną nam się udało wmanewrować, trochę gorzej było z ziemią zebraną po lekkim wyrównaniu terenu, by zrobić przestrzeń dla cegiełek…
Wróćmy jednak szybko do pewnego letniego poranka. Ciężki pojazd z gliną śmiało wjechał na nasz grząski (głównie zimą) grunt i szykował się do wysypania gliny. Jednak coś go zaniepokoiło. W bocznym lusterku dostrzegł rój.
Wyskoczył szybko z kabiny, lecz po chwili do niej wrócił. Uznał, że wpierw szybko pozbędzie się ładunku, a potem zajmie się pszczołami, na których gniazdo gdzieś w ziemi musiał najechać jednym z kół. Tak też zrobił.
Owady w tym czasie obsiadły gałąź jabłonki sąsiada, a dostawca gliny okazał się zapalonym hodowcą pszczół. Stwierdził, że nie są dzikie – rozpoznał oznaczoną, kupną królową. Nasz kierowca-pszczelarz nie mógł ich tak zostawić, uznał, że zginą bez tego gniazda i… postanowił je zabrać ze sobą i stworzyć im trzydziesty ósmy ul w swojej pasiece.
Wymyślił sobie taki oto sposób: zetnie konar, na którym przysiadły małe stworzenia wraz ze swoją władczynią, wsadzi go do przepuszczającego powietrze worka, zawiesi nad siedzeniem pasażera i pojedzie dalej do pracy, a wieczorem umieści je w nowym domu. Rzadko jednak sprawy idą prosto, po naszej myśli, tak jak sobie zaplanowaliśmy. Nie inaczej było tym razem.
Podczas ścinania gałęzi pszczoły trochę się zdenerwowały nadmiernymi wibracjami i przeleciały na drugą, mniejszą. Atrakcji było na pół okolicy. Druga próba zakończyła się sukcesem.
Inny sąsiad (nie ten od starej, jeszcze przedwojennej jabłonki), który pożyczył drabinę, przypomniał sobie, że pszczoły miał kiedyś ktoś kilka ulic dalej, musiały stamtąd uciec.
Przed podróżą miododajnych stworzeń w nowe miejsce M. zdążył jeszcze przytomnie spytać, czy będziemy mogli je odzyskać. Jakby nie było, same wybrały sobie cień naszych wierzb na nowy dom – chyba wiedziały, gdzie im będzie dobrze, nie? Zgodnie z umową, jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem, pszczoły wrócą do nas w drugiej połowie maja, gdy urodzi się nowa królowa i rój się podzieli. Mamy jeszcze trochę czasu na doszkolenie się.
Tymczasem od Jamesa Hetfielda, wokalisty i gitarzysty zespołu Metallica, a także – jak się okazuje – hodowcy pszczół, dowiedziałam się, że nie warto zbliżać się do ula w czarnym ubraniu. Pszczoły mogą pomyśleć, że jesteś niedźwiedziem, który chce im wykraść miód, a przy okazji, co ważniejsze, zniszczyć ich dom. Te małe stworzonka nie lubią też zapachu bananów. Ciekawe dlaczego?
Jeśli jesteście ciekawi naszej dalszej przygody ze pszczołami i tego, czy pan Tomasz wiosną następnego roku podzielił się rojem, przeczytajcie o naszych dwóch pierwszych ulach w małej, przydomowej pasiece.
Druga… trzecia i czwarta historia pszczół
Odpowiedzi na to pytanie nie przynosi wydawana w 2016 roku przez Wydawnictwo Literackie powieść Mai Lunde Historia pszczół. Rzuca jednak światło na kondycję pszczół kiedyś, dziś i w być może w nie odległej przyszłości.
Wiecie, że rodzaj ula, w których obecnie mieszka większość hodowanych przez człowieka pszczół, to względnie nowy wynalazek? Skonstruowali go w połowie XIX wieku, trochę niezależnie od siebie, a trochę dzięki współpracy, pochodzący z Górnego Śląska ksiądz Jan Dzierżon oraz jego rówieśnik Amerykanin Lorenzo Lorraine Langstroth. Ustalili optymalną odległość między plastrami a ścianami i sprawili, że bez zbytniego niepokojenia pszczół możemy pozyskiwać więcej miodu niż wcześniej.
Aby nie zdradzić za dużo, napiszę tylko jeszcze, że druga część książki opowiada mniej więcej o współczesności. Słyszeliście o masowym wymieraniu pszczół (ang. colony collapse disorder)? Wszystkie przyczyny zapaści nie są jeszcze poznane, ale coraz powszechniej sądzi się, że w znaczącym stopniu przyczyniają się do niego rolnictwo monokulturowe i pestycydy.
Trzecia opowieść przenosi nas do Chin, na koniec XXI wieku. Pokazuje świat, w którym pszczoły wyginęły. Kwiaty muszą być zapylane przez ludzi, którzy jednak nie są tak wydajni jak owady. Zaczyna brakować jedzenia…
Więcej nie zdradzę. Sięgnijcie kiedyś po tę książkę.
Tymczasem my mamy nadzieję, nie tylko na pomyślne dalsze zapylanie kwiatów wszelakich, lecz także, kiedyś, na własny miód. Może nawet pitny?
Jednego pięcioletniego dwójniaka już mamy. Każdy, kto przyjedzie na warsztaty, może liczyć na szklaneczkę. Zapraszamy już teraz, więcej informacji wkrótce!