W czwartek 14 listopada 2019 roku w Nowym Teatrze w Warszawie odbyła się debata Koniec ery człowieka. Czy zdążymy się uratować przed klimatyczną katastrofą?
W drugim spotkaniu w ramach cyklu „TrzePak w Nowym” organizowanym przez „Tygodnik Powszechny” wzięli udział: Ewa Bińczyk, Agata Kasprolewicz i Łukasz Lamża. Punktem wyjścia rozmowy było wydanie specjalne czasopisma – „Halo, tu Ziemia”.
Czy czeka nas klimatyczna katastrofa? Oto kilka refleksji po spotkaniu w Nowym Teatrze w Warszawie.
Nadzieja wciąż się tli
Być może katastrofy klimatycznej da się uniknąć, jeśli niemal natychmiast gruntownie zmienimy nasz sposób myślenia o świecie i funkcjonowania w nim.
Porzucimy ideę ciągłego wzrostu gospodarczego. Nie będziemy konsumować więcej, niż naprawdę potrzebujemy, i od tej pory będziemy pracować z sensem, z pasją, a nie dla zysku właścicieli firm. Warto zauważyć, że wiele zawodów nie ma na celu nic innego niż tylko napędzanie konsumpcji. Będziemy budować wartościowe wspólnoty i relacje… A przede wszystkim będziemy mieć mądrych polityków, którzy prawnie wymuszą pewne działania, które względnie szybko przyczynią się do redukcji emisji. Jedną z takich rzeczy jest na przykład szybka rezygnacja z dotowania paliw kopalnych.
Niezbędne przewartościowanie i zmiana paradygmatów
Konieczność zmiany myślenia bardzo nieświadomie potwierdziła pewna młoda, dwudziestodwuletnia osoba zasiadająca wśród publiczności. Powiedziała, że ma dwadzieścia par butów, ileś płaszczy i bluzek, i już nie musi więcej kupować, konsumować. Świetnie, że doszła do takiego wniosku, ale… No właśnie nie musi, bo już się nakupowała, już ma nadmiar. Teraz może być zadowolona, że dba o planetę. Tylko czy odpowiedzialnym zachowaniem było kupowanie tylu par butów wcześniej? Dosłownie kilka – po jednej na różne okazje: na co dzień, eleganckie wyjścia, lekkie na lato i ciepłe na zimę – by nie wystarczyło?
Łatwo nawoływać do mniejszego konsumpcjonizmu, gdy się wcześniej nakupowało i popróbowało produktów z różnych stron świata. Łatwo mówić tym, którzy wcześniej nie za bardzo mieli takie możliwości, by już nie podróżowali i nie latali tyle po świecie, gdy wcześniej samemu zwiedziło się samolotem kawał świata. Postawa „my już mamy, ale wy ze względu na kryzys klimatyczny już musicie się ograniczać” to skrajna niesprawiedliwość wobec tych biedniejszych, którzy akurat dotychczas najmniej przyczyniali się do zmian klimatu.
Klasa średnia Chińczyków już zasmakowała tego, co my na Zachodzie, i konsumuje coraz więcej i więcej. Następni w kolejce są Afrykańczycy. Czy uda im się ominąć etap konsumpcjonizmu i przeskoczyć od razu do postkonsumpcjonizmu? I czy w ogóle będą chcieli?
Czy jesteśmy gotowi na zmiany?
„Człowiek jest gatunkiem inwazyjnym. Katastrofa nastąpi” – stwierdził inny, ponad trzy razy starszy uczestnik spotkania. I niestety czujemy, że to prawda, mimo optymizmu, prezentowanego trochę na potrzeby dyskusji przez prof. Bińczyk i pięknych (bez ironii!) wizjach zmiany świata, które zarysowywała.
Tak, wiele osób nawołuje do zmiany, ale większość sobie nic z tego nie robi. Ci, którzy mają pieniądze i moc zmieniać świat, wcale nie chcą zmieniać status quo, bo z kolejnymi zyskami musieliby się pożegnać. Ci, którzy robią coś oddolnie, albo mają za małą moc, albo na razie jest ich za mało, by przebudować świat w wymaganym do uniknięcia katastrofy tempie. A czasem działają po prostu głupio. Przykładowo tak czynią samorządy, które zamiast zachęcać do wymiany starych kotłów węglowych zapraszają na pokazy czystego palenia węglem (sic!).
Smutną refleksją o niemocy zmiany, przy okazji twierdzeń o wysokoemisyjności pism opinii (oraz śladu węglowego wczorajszego spotkania), podzieliła się także sama wydawczyni „Tygodnika Powszechnego”. Nakład gazety z założenia jest blisko dwa razy większy, niż rzeczywista sprzedaż. Do czytelników trafia ok. 55% egzemplarzy. Reszta jest drukowana tylko po to, by po tygodniu pójść na przemiał. Pół biedy, jeśli trafi na makulaturę. Dlaczego tak się dzieje? Bo dystrybutor nie chce mieć pustych półek. Chce utrzymywać w klientach poczucie sytości, a nie pokazywać braki i niedobory. Klient podobno tego nie lubi, nie jest przyzwyczajony. Wydawca w tym systemie nic nie jest w stanie zrobić. W imię dobrego samopoczucia i kolorowych, zapełnionych półek marnotrawimy zasoby i niszczymy Ziemię.
Koniec ery człowieka jest do uniknięcia?
Międzyrządowy Zespół ds. Zmian Klimatu (IPCC) od wielu lat nawoływał do odgraniczenia wzrostu średniej temperatury na świecie do 2°C względem epoki przedprzemysłowej. Media bardzo rzadko przekazywały drugą część nawoływań: „a będziemy mieć 50% szans na uniknięcie katastrofy”.
Jesienią 2018 roku IPCC wydał dokument Global Warming of 1.5ºC, w którym mówi, że wzrost temperatury powinien wynieść mniej – 1,5°C. Obliczenia wskazują, że nastąpi to już niedługo po 2030 roku. Dotychczas już ogrzaliśmy Ziemię o ponad 1°C.
„Jest znacznie gorzej, niż myślicie” – pisze David Wallace-Wells w The Uninhabitable Earth. Life after warming po rozmowach z wieloma naukowcami z całego świata zajmującymi się klimatem (a samą książkę omawia Jaś Kapela tutaj: https://krytykapolityczna.pl/swiat/koniec-lodu-recenzja-jas-kapela/). Prawdopodobnie pozostaje nam już tylko pogodzenie się z katastrofą i utratą Ziemi, jaką znamy.
O tym zarządzaniu stratą na własnym podwórku pisaliśmy trochę w drugiej części katastroficznego tekstu o globalnym ociepleniu. Tak czy siak koniec ery człowieka nastąpi. Stanie się to albo w wyniku katastrofy klimatycznej, albo… dzięki jej uniknięciu – gruntownej zmianie w sposobie myślenia, głębokiemu przewartościowaniu i zrozumieniu, że jesteśmy częścią przyrody, a nie jej panami, którym wszystko wolno i wszystko się należy.
Więcej o wydaniu specjalnym „Tygodnika Powszechnego” (nr 4/2019) – „Halo, tu Ziemia”, które było przyczynkiem do dyskusji, znajdziecie po kliknięciu w podlinkowany tytuł.