Siedem wierzb to dom ze słomy i gliny, ludzie i zwierzęta. Tak, ten naturalny dom jest tworzony także dla nich. O pierwszym z nich chcemy dziś opowiedzieć. Oto Cząber.
Nasza bliska znajoma spytała kiedyś, czy napiszemy coś o naszych zwierzętach. Nie bardzo lubimy pisać o niebudowaniu i – ogólnie mówiąc – o trochę zdrowszym życiu, bo kogo mogą interesować nasze prywatne sprawy (każdy ma przecież swoje), ale… te stworzenia zasługują na opowieść.
Bohaterem pierwszej historii jest Cząber. Nie bez przyczyny chcemy opowiedzieć o nim właśnie teraz – spotkaliśmy go dokładnie cztery lata temu, 25 grudnia 2016 roku.
Pies znaleziony w słomie
Leżał zwinięty w kłębek w stodole, w zagłębieniu ze słomy. Miał się bardzo źle. Jak nam przekazano, dzień czy dwa wcześniej był jeszcze w stanie wyjść na zewnątrz przez szczelinę, by się napić wody – a właściwie pozlizywać trochę lodu. W pierwszy dzień świąt już nie miał siły się stamtąd ruszyć.
Poszliśmy do niego z wodą i ciepłym jedzeniem, był słaby i wystraszony. Jeść za bardzo nie chciał, ale po dłuższej rozmowie na trochę się skusił. Resztę zostawiliśmy mu na później, okryliśmy starymi ubraniami i daliśmy odpocząć.
Podróż do domu
Następnego dnia wracaliśmy do siebie. Zostawienie psa w wiejskiej stodole byłoby wyrokiem śmierci (na którą zresztą się tam szykował), więc zabraliśmy go ze sobą.
Ponadstukilometrową podróż w improwizowanym legowisku zniósł niezwykle spokojnie, zapewne ze względu na ból. Kolejną noc, wciąż obolały i wychudzony, ale przynajmniej spędził już w cieple.
Nazajutrz po świętach ruszyliśmy do weterynarza. Okazało się, że pies ma paskudną ranę na brzuchu. Może ktoś go pobił, może rozharatał go sobie o jakiś gwóźdź – w każdym razie była zakażona, zaropiała, uciskała na pęcherz moczowy i zwierzak nie mógł od jakiegoś czasu w ogóle oddawać moczu. Ponadto od dłuższego czasu raczej nic nie jadł lub jadł bardzo mało, tylko to, co udało mu się znaleźć. Ze względu na ranę i ogólne wycieńczenie w zasadzie już nie chodził, a w pozycji stojącej mógł wytrzymać tylko chwilę.
Jak bardzo był wycieńczony świadczy taki choćby fakt: ważył wtedy 11 kilogramów, obecnie waga wskazuje od 18 do 20 kilogramów. Z zębami i skórą też nie było najlepiej, do tego zaćma. Potargana sierść i kołtuny przy tym wszystkim to już nie był żaden problem. Jego wiek oszacowano na 10–12 lat.
W pewnym momencie – nie pamiętam już, czy pierwszego dnia, czy trochę później – spytano nas, czy go oddajemy. Pytanie trochę nas zaskoczyło. Jak moglibyśmy? Przecież jest chory, trzeba się nim zaopiekować. Przekonaliśmy go do napicia się, zjedzenia kilku kawałków makaronu, wreszcie do ruszenia z nami i teraz znów miałby zostać sam, wpierw w lecznicy, potem pewnie do końca życia w schronisku?
Przygody wracającego do życia psa
Cząber przeżył. Przede wszystkim chyba dlatego, że bardzo chciał żyć. Starał się podnosić, chodzić, wchodzić po schodach. Odżywał z dnia na dzień.
Tego obrazu z tego czasu nigdy nie zapomnę: Trzeciego czy czwartego dnia, gdy M. skądś wracał i otworzył drzwi wejściowe, Cząber wstał, powolutku ruszył jego stronę i podniósł ogonek i nieśmiało nim pomachał.
Rana goiła się nadzwyczaj ładnie. Bardzo szybko okazało się, jak dobry ma węch. Za zapachem potrafił podążać kilkaset metrów. Kiedyś znalazł jakieś salami, innym razem dumnie kroczył z piersią kurczaka w torebce foliowej. Kanapki wyrzucane przez dzieci z pobliskiej szkoły znajdywał niemal na zawołanie.
Pies ze słomy na budowie słomianego domu
Zaczynaliśmy wtedy budować nasz dom ze słomy i gliny. Cząber dołączył do nas niedługo po wylaniu ław fundamentowych i towarzyszy nam w tej drodze do dziś.
Na placu budowy poczuł się jak u siebie niemal od początku. Nadzorował prace przy fundamentach i konstrukcji i bronił swojego terenu. Nie wahał się oszczekać sąsiada, gdy ten zbliżał się do granicy działki. To było już jego, Cząbra, miejsce. A przecież nie musiał niczego bronić, trafił tu na emeryturę, a nie do pracy.
Cząber, odkąd go poznaliśmy, uwielbiał słomę. Jeśli pamiętacie jeden z najluźniejszych naszych wpisów – o rzeczach, które gubią się w słomie, wiecie już, że ta miłość do złotych źdźbeł mu pozostała. Podczas budowy naszego naturalnego domu niejednokrotnie rozkopywał słomę po przycinaniu ściany i układał się na niej. Często też za legowisko obierał sobie podstawę ściany – keramzyt wsypany do drewnianego korytka.
O Cząbrze nie potrafimy powiedzieć ani jednego złego słowa. To pies spokojny, cierpliwy i łagodny, z ogromną wyrozumiałością do innych psów i kotów. O reszcie stada tego powiedzieć nie możemy…
Oczywiście nie wszystko jest w nim idealne. To jednak było starsze stworzenie, ze swoją historią, nam zupełnie nieznaną. (Aczkolwiek doszły nas słuchy, że w przeszłości przebywać mógł w Hiszpanii, gdzie zwano go El Hombre, a po przybyciu na tereny polskie, jakoś w XIX wieku, zyskał tytuł hrabiego. A może to tylko plotki?) A ta historia odbiła na nim swoje piętno.
Po odratowaniu, zagojeniu się rany na brzuchu i podkarmieniu nadal miał problemy ze swędzącą skórą. Okazało się, że to przez tarczycę. Pobolewały go też stawy i zęby, których w pewnym momencie trzeba było wyrwać aż siedem. Wreszcie ujawnił się tez guz gruczołu krokowego i konieczne było jego wycięcie.
Najstarszy mieszkaniec słomiano-glinianego domu obecnie
Cząber dzielnie się trzyma, mimo tych wszystkich przeciwności losu. Najbardziej na świecie lubi tarzać się po dywanie lub po łące i oczywiście węszyć. Zwykle pilnuje się człowieka, bo wie, że jego zdolności już nie są te, co kiedyś, ale czasem zdarza mu się w tym tropieniu zapomnieć i trochę się gubi.
Łapie ogródkowe rzepy, których się nie pozbywamy, bo łopian lubią i pszczoły, i szczygły. Czasem tak bardzo nie chce mu się wstać rano, że potem nie może już wytrzymać ani sekundy dłużej i obsikuje nam doniczki na ganku. Albo jesienią lub zimą na tymże chłodnym ganku się rozleniwi i kładzie, zamiast wrócić do ciepłego domu.
Dwa razy dziennie dostaje leki na tarczycę. Ponadto okresowo suplement na zdrowe stawy, a czasem też coś przeciwbólowego. Ogólnie ma się nieźle – jak na swój wiek. I bardzo nas to cieszy. Taki nasz świąteczny prezent sprzed lat.
Czasem tylko jeszcze pojawia się w głowie pytanie: co by było, gdybyśmy zapytani przez weterynarza, co robimy z psem, odpowiedzieli, że go oddajemy? Na pewno nikt by go nie motywował tak często do wstawania i spacerów. Nie podawałby mu miski z wodą, gdy po dłuższym leżeniu jego kości są jeszcze nierozciągnięte, i nie przykrywał kocykiem czy śpiworem, gdy zimno. I nie zobaczyłby morza!
A tak właśnie obchodzi u nas swoje czwarte urodziny. Sto lat, Cząber!
Ciekawy artykuł? Polub Siedem wierzb na Facebooku lub dołącz do naszego newslettera. Dzięki temu na pewno nie przegapisz następnych wpisów.