Globalne ocieplenie? Nie róbmy nic

Wydawać się może, że globalne ocieplenie i zmiany klimatu nim wywołane to najważniejsze wyzwanie naszych czasów. A może… niekoniecznie?

Globalne ocieplenie medialnym tematem wakacji

„Stoimy na progu katastrofy klimatycznej” – grzmiały w czerwcu polskie media w związku z falami upałów i suszami, które dotknęły nasz kraj. Co prawda jeden niezwykle gorący czerwiec nie jest dowodem na globalne ocieplenie (podobnie jak zimniejszy lipiec nie oznacza, że średnia temperatura na świecie nagle przestała wzrastać), dzięki tym ekstremalnym zjawiskom pogodowym wreszcie zaczęto trochę częściej rozmawiać o poważnych wyzwaniach tego świata. Wypadałoby się cieszyć, że temat zmian klimatu i ich negatywnych skutków zagościł na dobre w świadomości ludzi. Jednak… jakoś nie potrafię.

Ponad dziesięć lat temu, gdy zaczynałam współpracę z ekologicznym think tankiem, o takim nagłośnieniu sprawy można było tylko pomarzyć. Przebicie się z wiadomością graniczyło z cudem. Dla dziennikarzy temat nie był seksi, ciężko było sprzedać poważne naukowe analizy. Politycy też ich raczej nie czytali, a część z nich ponadto wykazywała się ogromną ignorancją godną internetowych troli: „Globalne ocieplenie? He he he, jest kwiecień, a za oknem śnieg, he he he”.

Czyż wtedy, jakieś kilka, kilkanaście lat temu, nie chodziło właśnie o to, by było głośno? By wreszcie ludzie zauważyli, że mamy ogromny problem, i by zaczęli działać. By sami zmieniali swoje nawyki oraz wywierali presję na polityków i firmy. Dziś wreszcie coś zaczyna się dziać. Tylko ja nie wiem, czy warto się dziś tak emocjonować – czy zwyczajnie nie jest na to za późno.

Pierwsze doniesienia o wzroście średniej temperatury

Dlaczego może być za późno? Pierwszy oficjalny dokument, w którym opisano zagrożenia spowodowane wzrostem stężenia dwutlenku węgla w atmosferze, sporządzono w 1965 roku – ponad pół wieku temu! Raport Restoring the quality of our environment przedstawiono prezydentowi Stanów Zjednoczonych Lyndonowi B. Johnsonowi i… nic.

A wnioski płynące z raportu nie były jedynie czczymi podejrzeniami. Dokument powstał na podstawie 30 publikacji naukowych. Badacze w drugiej połowie XX wieku sporo wiedzieli o tym, jak funkcjonuje atmosfera Ziemi. Jeden z współautorów tamtej pracy, specjalista od paleoklimatologii Wallace Broecker, dziesięć lat później opublikował artykuł Climatic Change: Are We on the Brink of a Pronounced Global Warming?, w którym na podstawie prostych (w porównaniu ze współczesnymi) modeli klimatycznych oszacował wzrost średniej temperatury na naszej planecie. Jego przewidywania się sprawdziły, co można zobaczyć m.in. na wykresach portalu skepticalscience.com w notce Lessons from Past Climate Predictions: Wallace Broecker.

Tymczasem jednak, mimo kolejnych dowodów postępujących zmian, nie robiono nic. Przez bardzo długi czas, mniej więcej 20 lat, nie podejmowano żadnych działań, by trend wzrostu średniej globalnej temperatury zatrzymać.

Co więcej, w latach 80. XX wieku z negatywnych skutków rosnącego stężenia CO2 w atmosferze zdawali sobie sprawę nawet ci, którzy do tej podwyższonej koncentracji gazu w znaczącej mierze się przyczyniali – wielkie koncerny paliwowe Exxon i Shell. Przyznawały to w swoich raportach sporządzonych odpowiednio w latach 1982 i 1988. Specjaliści dla nich pracujący jednoznacznie wskazywali, że przyczyną odnotowywanego już wtedy wzrostu średniej temperatury jest spalanie paliw kopalnych. Jeśli stężenie gazów cieplarnianych w atmosferze będzie rosnąć, skutki dla rolnictwa będą katastrofalne. Ponadto na biegunach stopi się pokrywa lodowa, a część lądów zostanie zalana – prognozowano.

Dyrektorowie koncernów nie podważali tych ustaleń. Coś w związku z niepokojącym wzrostem stężenia dwutlenku węgla w atmosferze zrobili? Oczywiście, że nie. Przecież ich zyski opierały się na wydobyciu i sprzedaży tych paliw kopalnych.

Jakby tego było mało, raport Exxonu ujawnił InsideClimate News dopiero w 2015 roku – po 33 latach! Koncern sam się do tego nie kwapił, a ludzkość straciła niemało czasu. Większość nie robiła nic.

Spojrzenie naukowców na globalne ocieplenie

Naukowcy jednak już wtedy wiedzieli. W tym samym roku, w którym Shell opracował swój dokument, na wniosek członków Organizacji Narodów Zjednoczonych powołano Międzyrządowy Panel ds. Zmian Klimatu (Intergovernmental Panel on Climate Change, IPCC). To najważniejsza instytucja przygotowująca raporty o zmianach klimatu na podstawie licznych analiz i badań naukowych na świecie.

Organizacja opublikowała pięć bardzo obszernych raportów. Ostatni, piąty raport IPCC ukazał się w latach 2013–2014. To naprawdę pogłębione, wartościowe opracowanie, z którym warto się zapoznać. Nie sposób w kilku zdaniach omówić tego, co tam zawarto. Nawet nie będę próbować, w tym momencie ważne w kontekście globalnego ocieplenia jest to, że przedstawiane tam analizy często postrzegane są jako zbyt ostrożne i spóźnione.

Ostrożne prognozy i scenariusze, które pojawiają się za późno

Zacznijmy od tego drugiego zarzutu – opóźnionych analiz. Piąty raport IPCC zawiera dane z lat 2007–2013. W epoce intensywnego rozwoju i galopujących gospodarek trudno coś przewidywać na podstawie danych sprzed sześciu i więcej lat. Zbyt wiele się w tym czasie pozmieniało. Prognozy z początku obecnego dziesięciolecia okazują się już nieaktualnie. Właśnie zbyt ostrożne.

Łatwo zauważyć to na podstawie czwartego dokumentu Międzyrządowego Panelu ds. Zmian Klimatu z 2007 roku. Badaczom zarzucano, że panikują. Tymczasem wręcz nie doceniono tempa zachodzących zmian. Poniżej kilka przykładów.

Emisje CO2 w krajach rozwijających się są kilkukrotnie wyższe, a poziom wody w oceanach podnosi się o 60% szybciej, niż przewidywało IPCC. Według tej instytucji Arktyka w lecie miała stać się wolna od lodu dopiero pod koniec XXI wieku. Nowsze szacunki wskazują, że stanie się to już za kilkanaście lat (jeśli nic się nie zmieni). To tylko wybrane kwestie, dłuższe omówienie znajdziecie we wpisie Mit: Naukowcy z IPCC to alarmiści portalu Nauka o klimacie.

IPCC nigdy nie straszyło ludzi, nie siało paniki w stylu dzisiejszych mediów. I może to był błąd.

Alarmujące raporty specjalne

Czy szósty flagowy dokument IPCC znów spóźni się z analizami dotychczasowych zmian klimatycznych i prognozami na przyszłość? Okaże się w latach 2021–2022. Tymczasem badacze chyba sami zdali sobie sprawę, że wcześniej podchodzili do sprawy zbyt spokojnie i jesienią 2018 roku opublikowali specjalny raport.

Tym razem nikt nie uspokaja. Wcześniej mówiło się o ograniczeniu do końca XXI wieku wzrostu średniej temperatury na świecie do 2°C względem epoki przedprzemysłowej. Wskutek niedoszacowania tempa zachodzących zmian dotychczasowe cele (nie zawsze do tego realizowane) okazują się niewystarczające. Musimy ograniczyć się do 1,5°C – twierdzą autorzy Global Warming of 1.5ºC. O tyle podniesiemy temperaturę już niedługo po 2030 roku.

Zabawnie nie jest. Zostało 11 lat, 43 lata od pierwszych ostrzeżeń przespaliśmy. Czy 8 października 2018 roku, w dniu publikacji raportu, ocknęliśmy się i rzuciliśmy do działań, które choć trochę dałyby odetchnąć Ziemi?

Egoistyczne nawoływania do działania

Dobrze, że wreszcie coraz więcej osób dostrzega problem, dobrze, że o nim mówimy. Trzeba przyznać: część ludzkości wreszcie zrozumiała, że mamy kłopot. Niestety nie wszyscy.

Są i tacy, którzy – z braku wiedzy czy z wyrafinowania – wciąż powtarzają, że „tak naprawdę nie wiadomo”. Może jakaś pani bądź jakiś pan nie wiedzą, ale zawsze mogą się dokształcić, zamiast powtarzać zasłyszane nie wiadomo gdzie tezy. Ci, którzy się znają i badają klimat, wiedzą. I nie mają wątpliwości.

Przyznam jednak szczerze, że nawet z tą częścią ludzkości, która nawołuje do zmian, mam pewien problem. Czy rzeczywiście coś wreszcie pojęliśmy? Przyglądając się tegorocznej narracji o globalnym ociepleniu, śmiem twierdzić, że niekoniecznie.

Dlaczego teraz nawołuje się nas do działań na rzecz klimatu? Średnia globalna temperatura rośnie. Zmieni to warunki życia na Ziemi. Będziemy zmagać się z ekstremalnymi zjawiskami pogodowymi: suszami, powodziami, wichurami. My będziemy się zmagać. Zaszkodzi to naszym uprawom, za jedzenie będziemy płacić więcej. Nasze domy mogą być zagrożone.

Będziemy świadkami migracji z terenów, na których nie da już się żyć. My będziemy walczyć o zasoby, o miejsce do życia. Nawołujemy do działań, bo nasz styl życia może się zmienić nie do poznania, załamią się zbudowane przez nas systemy, bo nasz gatunek jest zagrożony. My, my, my, nasze. Piekielnie egoistyczne, czyż nie?

Jesteśmy częścią natury, zależną od niej. A tak naprawdę nawet w obliczu kryzysu zachowujemy się jak królowie stworzenia, najwyższy punkt drzewka ewolucji…

Oczywiście w rozmowach o ograniczeniu globalnego ocieplenia pojawiają się też inne gatunki. Tylko zwykle w tle.

Inne stworzenia w opowieści o zmianach klimatu

Nawołuje się, przykładowo, do sadzenia drzew i niecięcia tych, co już rosną. To oczywiście bardzo ważne działania – mimo że sadzenie drzew nie powstrzyma zmian klimatycznych, jak na początku lipca 2019 roku można było wyczytać w optymistycznym nagłówku „Gazety Wyborczej”. W tym przypadku też warto uważnie wsłuchać się w uzasadnienia konieczności dbania o drzewa.

W dominującym dyskursie drzewa nie są ważne w same w sobie. Wciąż w centrum tego myślenia jesteśmy my – ludzie. Drzewa są istotne, bo dostarczają pewnych usług: obniżają nam temperaturę powietrza w miastach, które podgrzaliśmy, betonując wszystko, co popadnie. Zatrzymują dla nas wodę, by nie zabrakło jej w kranach.

Podobnie rzecz się ma z kwietnymi łąkami. Mamy je sadzić zamiast trawników, bo są ładne i kolorowe. Cieszą nasze oczy. Mają zatrzymywać w glebie więcej wody – znów przede wszystkim dla nas, by nam w suche dni było przyjemniej. Dopiero w drugiej kolejności czasem wspomina się, że taka łąka obsadzona kwiatami to również stołówka dla owadów. A dlaczego powinno nam zależeć na pszczołach i innych owadach zapylających? Ano dlatego, że zapylają rośliny. Bez nich nie rozwinęłyby się owoce, które potem możemy zjeść. Dbamy o środowisko znów ze względu na siebie. Znów my jesteśmy w centrum.

Ekologiczna komunikacja medialna

Z jednej strony rozumiem taką strategię. Takie argumenty mają sens – są łatwiejsze do zrozumienia dla zwykłego człowieka. Pokazują potencjalne korzyści i straty, szybciej mogą go przekonać do zmiany zachowań i działania. W późnym kapitalizmie dopiero przeliczenie drzew na pieniądze – ile zaoszczędzimy wody, a ile prądu dzięki niższej temperaturze chodnika i fasad budynków; ile mniej wydamy na służbę zdrowia, bo mniej osób trafi w upał do szpitala – wielu osobom uświadamia, ile zieleń w mieście jest warta. Podobnie do instalacji odnawialnych źródeł energii przekonują najbardziej późniejsze oszczędności na zakupie energii cieplnej lub elektrycznej.

Z drugiej strony przecież nie o to tak naprawdę chodzi. To nie ma być kolejny zysk dla nas, nie możemy wciąż być najważniejsi. Pora przestać stawiać siebie w centrum. Już wystarczająco się rozpanoszyliśmy.

Jak ugryźć globalne ocieplenie?

Nie róbmy nic.

Dopóki wciąż stawiamy siebie w centrum, dopóty naprawdę nie róbmy nic. Nie walczmy o swoje ocalenie. Lepiej będzie dla życia dla Ziemi, jeśli zniknie z niej ten szkodnik – człowiek, który naruszył jej równowagę, bo wciąż chciał więcej i więcej.

Kara za zniszczenie tylu lasów, mokradeł, stepów, zanik Jeziora Aralskiego, wyginięcie wielu gatunków roślin i zwierząt, pazerność na zasoby i ich jednoczesne marnotrawienie – trzeba to uczciwie przyznać – po prostu nam się należy.

Ziemia przetrwa bez nas. Zmieni się, ale przetrwa. Przetrwa też na niej życie. Może nawet mądrzejsze niż dotychczas.

globalne ocieplenie doprowadzi do wyginięcia człowieka?

Tak początkowo miał się kończyć ten artykuł. Naprawdę nie wierzę w obejmującą cały świat zmianę – w to, że wszyscy ludzie nagle (bo w tej chwili potrzebujemy natychmiastowego podjęcia działań) przemeblują hierarchię wartości. Że przestaniemy wycinać drzewa, przejadać do cna, marnować zasoby i śmiecić, spalać węgiel i ropę. I że zrobią to dosłownie wszyscy, bo wszyscy są tu odpowiedzialni za nasz wspólny, jedyny we wszechświecie dom zwany Ziemią. Że wspólnym wysiłkiem przemodelujemy gospodarkę na obieg zamknięty, że nie będziemy pożądać wciąż więcej i więcej. A mimo to jakaś tam iskierka nadziei we mnie nadal się tli.

Rób to, co możesz

Z jakiegoś powodu zdecydowaliśmy się na budowę domu ze słomy i gliny (którą możecie tutaj śledzić), a nie z betonu, którego produkcja znacząco przyczynia się do zmian klimatu. Nieprzypadkowo nie jest to też dom z samej gliny, a bardziej energooszczędny budynek. Tłumaczymy innym, dlaczego budować energooszczędnie po prostu trzeba. Zachęcamy do oszczędzania wodyograniczania spożycia mięsa. Staramy się nie marnować jedzenia i wykupujemy takie już po terminie. Resztki wrzucamy na kompost, by potem korzystać z niego we własnym ogródku i nie musieć sprowadzać warzyw z Hiszpanii czy Holandii. Stawiamy szklarnię ze starych okien, by kupienie sobie gotowej to zwyczajne marnotrawstwo. Sadzimy drzewa i krzewy, staramy się ratować nie tylko głowione wierzby, lecz także siewki dębów, topól, akacji spod kosiarek i buldożerów. Myślimy nadal o przydomowej oczyszczalni ścieków. A nuż, mimo sporych problemów z montażem szamba, kiedyś się uda. Planujemy system odzysku wody szarej w domu i zbieranie deszczówki. Rozrysowujemy przyszłe ogrody deszczowe…

Nie robilibyśmy tego, gdybyśmy chyba jednak nie wierzyli w człowieka. I, kurczę, nie jesteśmy przy tym żadnymi superbohaterami. Jesteśmy zwyczajni. Nie wypisałam tej dość długiej listy (ciągle zbyt krótkiej!) bynajmniej po to, by się chwalić. Zrobiłam to po to, by pokazać, że te działania na rzecz klimatu i środowiska to nie żadne czary, nie wiadomo jaki wysiłek. To proste decyzje podejmowane każdego dnia. Działamy na małą skalę – na taką, jaką potrafimy, ale działamy. Na to stać każdego.

Mimo poczucia, że kara, która może już wkrótce spaść na człowieka za jego pychę, byłaby jak najbardziej sprawiedliwa, zaproponuję rozwinięcie tytułowego nawoływania.

Globalne ocieplenie: Nie róbmy nic… poza tym, co naprawdę potrzebne

Nie bierzmy więcej niż rzeczywiście nam do przetrwania niezbędne. Wykorzystujmy to, co mamy do końca, a potem… wykorzystujmy jeszcze raz, w innej formie. Zanim coś kupimy, rozważmy dogłębnie, czy to prawdziwa potrzeba, czy tylko zachcianka i nowy gadżet do kolekcji. Nie konsumujmy bezmyślnie, ograniczajmy się. Nie niszczmy.

Wyjdźmy wreszcie z tego centrum wszechświata i zajmijmy pokornie właściwe miejsce. Zacznijmy w końcu dbać o planetę z samego szacunku do różnorodności życia na niej. Dostosujmy się w ten sposób do nadchodzących zmian, a być może będzie nam dane przetrwać klimatyczną katastrofę i zbudować nowy, trochę lepszy świat. Albo przynajmniej odejdziemy z czystym sumieniem.

Jeśli jeszcze tego nie zrobiłaś, polub Siedem wierzb – dom ze słomy i gliny na Facebooku. Dzięki temu nie przegapisz następnych wpisów oraz ciekawostek.

Oznacz Trwały odnośnik.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *