Dobra słoma do budowy domu – jak ją znaleźć?

Tegoroczne poszukiwania tego naturalnego materiału na budowę domu skłaniają do refleksji, że dobra słoma do budowy to obecnie Święty Graal.

Jaka jest idealna kostka słomy do budowy domu, pisaliśmy jakiś czas temu. Po teorii po raz kolejny przyszła pora na praktykę. Nie było łatwo.

Wiosna tego roku była jakaś taka nie tego. Długi weekend majowy na Mazowszu był bardzo chłodny, jeszcze po nim nocami temperatura spadała w okolice zera. Zdaniem rolników to właśnie pogoda sprawiła, że słoma w tym roku była marna. Po liczbie ogłoszeń dotyczących jej sprzedaży (a raczej ich braku) można sądzić, że wręcz bardzo marna.

W zeszłym roku w lipcu i sierpniu, przed kolejnymi wyjazdami w pole, wszyscy chcieli pozbyć się zapasów zgromadzonych w stodołach rok wcześniej – by zrobić miejsce na nowe kostki. W tym roku nie sprzedawał jej prawie nikt. Gospodarze chyba woleli zostawić dla zwierząt zeszłoroczną, a tegorocznej – często drobnej, posiekanej, z mnóstwem siana i chabrów – jakoś się pozbyć. Drugim powodem mniejszej ilości słomy w kostkach jest rosnąca popularność maszyn zwijających ten materiał w bele.

Dobra słoma na budowę rok temu

Wtedy w pierwszej kolejności szukaliśmy słomy w popularnym serwisie drobnej lokalnej sprzedaży. Z powodzeniem. Udało nam się zakupić dobre kostki ze zbiorów w 2015 roku za… 2,5 zł (z transportem – ok. 3,5 zł). W porównaniu ze wszystkimi innymi, które oglądaliśmy potem, były wręcz cudowne. Przezornie nie przeznaczyliśmy ich na glinę lekką, lecz zapakowaliśmy je od razu do nieużywanej stodoły sąsiada i mogliśmy z nich korzystać jeszcze w tym roku przy straw bale. Niestety było ich tylko 150. Mało jak na nasz dom.

Ktoś inny czyścił starą stodołę i oddał nam 40 kostek za darmo. Musieliśmy tylko sami zorganizować sobie transport. Na szczęście mamy w mieście niedrogą wypożyczalnię przyczepek wszelakich, w której znajdzie się coś prawie na każdą okazję. Swoją drogą, czy pisaliśmy już, że samochód z hakiem, to rzecz niezbędna podczas budowy domu?

W okolicy porozwieszaliśmy ogłoszenia. Telefonów było kilka i tak zdobyliśmy kolejnych 150 paczek, już trochę droższych – po 4 zł. Miały być prawie bez siana, „tylko trochę, w tych ze skraju pola”, ale sprzedające małżeństwo trochę minęło się z prawdą. Nic to, słoma szła na bloczki z gliny lekkiej, kostki i tak rozwalaliśmy, można więc było chwasty powybierać. I nie płaciliśmy już nic za ich przewóz.

Tamta złość na zasianioną słomę to było jednak nic w porównaniu z tym, co działo się w tym roku.

Zaklepana dobra słoma

Jeszcze w zeszłym roku dogadaliśmy się z gospodarzem od dobrych kostek słomy, że kupimy od niego urobek z 2016 roku – tylko dopiero wiosną tego roku. Spytaliśmy, czy nie będzie problemem, jeśli ją dla nas przechowa. Miało nie być.

Po długiej zimie wreszcie zrobiło się cieplej, więc odezwaliśmy do niego. Część słomy już sprzedał. „Tu ludzie jacyś niepoważni. Na Podlasiu, jeśli powie, że będzie, to będzie” – skwitowała właścicielka pobliskiej stadniny, która nie raz przeżywała takie przygody z dostawcami słomy, gdy pytaliśmy o to, skąd bierze słomę.

Umówiliśmy się na transport reszty kostek w czerwcu. Gdy zaczął pakować słomę na ciągnik, dostrzegł, że ma ona siano. Chwycił za telefon i uprzedził od razu. Pojechaliśmy sprawdzić. No, trochę go było. Może trzeba było brać tak czy siak? – to pytanie nasuwa się po czasie. Wtedy nikt jeszcze nie spodziewał się, że później będzie tak ciężko.

kostka słomy na budowę domu
Prawie idealna kostka słomy. Dojrzycie dlaczego „prawie”?

Poszukiwania kostek, część 1

W czerwcu ogłoszeń w internecie nie było prawie wcale. Dwa, może trzy… „Spokojnie – myśleliśmy – nadejdzie czas, ktoś na pewno będzie sprzedawał”. Jednak dni mijały i nie pojawiały się kolejne.

Wreszcie coś. Całkiem niedaleko, jakieś 10 km. Pan czyścił stodołę. Kostek, szacował, miał ok. 800. Za pierwszym razem załadowaliśmy na przyczepkę niecałe pół setki i umówiliśmy się, że gdy tylko załatwimy sobie jakiś sensowniejszy transport, przyjedziemy po kolejne.

Tym razem dobra słoma na nas czekała. Gospodarz był miły i pomocny. Pozwolił poprzerzucać kostki i powybierać sobie takie, które nam odpowiadają („tym od truskawek nic nie przeszkadza, wezmą resztę”). Trochę niby opowiadał, że ciocia czy tam babcia chciała kiedyś kupić na targu kostkę dla zwierząt, a tam sprzedają po 9 zł. Ale co on tam będzie z pojedynczymi kostkami co tydzień na targ jeździł. Wystawił za 4 zł, inni przyjeżdżali po pojedyncze sztuki, więc się cieszy, że w końcu, częściowo dzięki nam, oczyści stodołę. My za to – że mamy wystarczającą liczbę kostek przed warsztatami słomowania. Byłoby jednak jak nie u nas, gdyby w tej historii nie trafił się też cwaniaczek.

Szukaliśmy transportu. Ktoś podpowiedział nam, by zagadać do rolnika, który kosił siano na sąsiednim polu – ciągnik ma, przyczepkę ma, może znalazłby chwilę?

Dał się namówić. Ile może przewieźć za jednym razem? 150 kostek. Ile chciałby za kurs? 100 zł. Umówiliśmy się na wieczór. Sami pojechaliśmy do sprzedawcy swoim samochodem z przyczepką – jeden będzie wiózł, drugą w tym czasie będziemy pakować.

Jakie było nasze zdziwienie, gdy umówiony kierowca zjawił się tam… starą osobówką z przyczepką. „To pakowne jest. Wszyscy się dziwią, ile ja tu pakuję!”. No, czy ja wiem? Ostatecznie wyszło 50 kostek, z pięć więcej niż my na przyczepkę. Stwierdził jeszcze, że wygodniej mu osóbką. Pojechał, wyrzucił, my w tym czasie załadowaliśmy swoją część i przygotowaliśmy następne kostki dla niego. Po drugim załadunku poloneza chcieliśmy się z nim rozliczyć, bo robiło się już późno. Miał tylko wyrzucić słomę i jechać do domu. Ale ile mu dać? Miał przewieźć 150 kostek, przewiezie niecałe 100… Niech będzie ta umówiona stówka. I wtedy zrobiło się „zabawnie”… „Co to ma być? Przecież umawialiśmy się na 100 zł za kurs!”. Nóż by się Wam w kieszeni nie otworzył? Kurs z 150 kostkami, o którym wpierw była mowa, to nie to samo, co kurs z 50…

Sto złotych za przewiezienie na przyczepce 50 kostek na odległość niecałych 10 km. Za transport jednej kostki 2 zł – 50% jej ceny? Przyczepkę pożyczyliśmy za 50 zł, obrócilibyśmy cztery razy, przewieźli tyle samo i wyszłoby nas o wiele taniej (dla tych, którym nie chce się liczyć: 200 zł taniej). Dla nas żaden interes.

Trochę niesmacznie. Najpierw ktoś określa cenę za jeden kurs, mówi, że przewiezie za jednym razem 150 kostek ciągnikiem, a potem rozkłada to na trzy kursy i myśli, że dzięki temu zapłacimy mu trzy razy więcej? Dąsał się, rzucił coś o honorze i zaczął szykować się do odjazdu z naszą słomą – chcieliśmy mieć to z głowy, daliśmy mu 150 zł. Na koniec dodał: „ale nic do siebie nie mamy”. (Czas pokazał, że było to dość szczere. Z ludźmi rzeczywiście lepiej dobrze żyć, choć miło byłoby, gdyby odbywało się w ogóle bez takich numerów).

Zasięgania języka i telefonów ciąg dalszy

W międzyczasie odebraliśmy jeszcze jeden telefon. Nic z tego. Podjechaliśmy do małżeństwa z tej samej wioski, u których w zeszłym roku oglądaliśmy słomę przed ewentualnym zakupem – nie mają, to, co zostało, pogniło. Dzwoniliśmy do człowieka od wspomnianych cudownych kostek z pytaniem, czy nie sprzedałby nam tegorocznej słomy, od razu po zapaczkowaniu. Niestety przerzucił się od tego roku na siano, zboża się nie opłacają.

Kiedyś, przejeżdżając obok pobliskiego pola, na którym ktoś właśnie kostkował słomę żytnią, zatrzymaliśmy się i spytaliśmy się, czy nie ma przypadkiem jej trochę na sprzedaż. Nie miał, ale podał adres gospodarza, który może mieć. Rzut kamieniem od nas.

Negocjacje z rolnikiem z sąsiedztwa

Mógłby sprzedać, pojechaliśmy z nim na pole zobaczyć słomę jeszcze przed kostkowaniem. Nie była piękna, ale była. Do tego żytnia, czyli lepsza. Ile byśmy chcieli kostek? 300–400. Tyle nie sprzeda, musi zostawić dla siebie. Ma jeszcze w stodole zeszłoroczną, ale po co wyrzucać tamtą, by wrzucić tę. Sprzedałby nam świeżą (lepsza odleżała, sucha, ale cóż było radzić?). Kupilibyśmy tyle, ile może sprzedać. Ile by chciał? 5–6 zł za jedną.

Nie dało się zejść z tej dość wysokiej ceny. Mimo że oszczędzaliśmy mu sporo kłopotu z miejscem na słomę, rozładowywaniem, potem znów załadowywaniem, gdyby chciał komuś sprzedać, z paliwem – bo wieźć 3 km nawet nie musiał. Kłamał, że 2 zł to sam sznurek (jak obliczyliśmy, to może maksymalnie z 20 gr…), że 5 zł i nic mniej.

Dobrze, ale czy może ustawić długość i zbicie kostki? Może. W takim razie weźmiemy za te 5 zł, ale 80-centymetrowe, bo takich byśmy potrzebowali. „W porządku, zbite są zawsze, długość ustawić mogę, to nawet wtedy mniej sznurka pójdzie”. Dogadane, on od razu jedzie na pole, dziś kostkuje, a jak nie dziś, to na pewno jutro z rana i przywozi.

Następnego dnia czekaliśmy do wieczora. „Bo maszyna się popsuła”. I znów kłamstewko – jeździła od rana po polu obok nas i kostkowała siano, bo po prostu nie była jego kolej. Nie wiadomo, dlaczego wolą skłamać niż powiedzieć szczerze, że się nie wywiążą z obietnicy, wyjaśnić. Ale nie to jeszcze było najlepsze.

Dostawa od drugiego gospodarza

Zamiast kilkuset kostek, przyjechało ich… 60. Osiemdziesiąt centymetrów miały może ze dwie. Kilka siedemdziesiątek piątek – i to z jednej strony. Większość mierzyła 65 centymetrów i była zdecydowanie krzywa, w kształcie harmonijki. Kto budował ten wie, że rozmiar kostki ma znaczenie i dobrze dobierać kostki pod rozstaw drewnianych słupów. Równiejsza kostka też jest lepsza, nie trzeba potem wypełniać dziur luźniejszą słomą, a ściana jest stabilniejsza, gdy kostka leżąca wyżej może w całości oprzeć się na poprzedniczce.

Nie na takie kostki się umawialiśmy. Co robicie, gdy towar jest niezgodny z opisem albo Wam nie odpowiada? Większość odpowie zapewne, że go zwraca. A co zrobilibyście, gdybyście byli pod presją – na gwałt czegoś potrzebowali? Zapewne wzięlibyście, co mają?

„Jutro resztę jadę kostkować”, lecz następnego dnia miało lać. Takiej zmoczonej słomy to my jednak nie chcieliśmy, nie mogliśmy wziąć. Przeschniętej po ulewie też nie. Źdźbła wtedy miękną. „Ale ona przeschnie, będzie dobrze. Jutro po deszczu nie będę kostkował, w piątek idę już do pracy, w sobotę nie pracuję, w niedzielę też nie. We wtorek święto. Może środa, będziemy w kontakcie”. Czasem trudno gospodarzom wytłumaczyć, że słoma, która jest dobra dla nich, nie będzie dobra do budowy domu. I tak zadzwonił po paru dniach, a my tymczasem…

dobra słoma do budowy domu, kostki słomy, słoma żytnia

Dobra słoma do trzech razy sztuka?

Była prawie połowa sierpnia, nie mogliśmy czekać kolejnego tygodnia. Skontaktowaliśmy się raz jeszcze z gospodarzami ogłaszającymi się w internecie, którzy nie mieli swojego transportu. Wpierw wyprawa pod Mińsk Mazowiecki („słoma z miotłą”, czyli cieniutkimi witkami zboża i roślinkami, z którymi za młodu robiliście kogutka lub kurkę; kogutek oczywiście wygrywał), a zaraz następnego dnia pod Pułtusk. Był piątek przed długim weekendem, chyba najgorętszy dzień tego lata (nie było ich dużo) i, prawdę mówiąc, trochę ryzykowaliśmy.

Do Pułtuska kawałek, ale pani ma do sprzedania 500 kostek. Na pewno coś wybierzemy. Jednak nie opłaca się jechać z przyczepką na 50 paczek – kalkulowaliśmy. No i to daleko to wieźć, jeszcze coś spadnie. Rolnik ciągnikiem będzie jechał długo. Może jakiś tir? Dobra, ale nie od nas – bo facet pojedzie do Pułtuska, okaże się, że nic z tego, a my mu za paliwo i tak będziemy musieli zapłacić. Niech będzie ktoś stamtąd, droga taka sama. Szukamy, dzwonimy. W sumie bez wielkiej nadziei – przecież jest godzina 12, piątek przed długim weekendem.

Wtedy jeden z nielicznych razy w tym roku uśmiechnęło się do nas szczęście. Pewien pan mógłby przewieźć słomę, 300 kostek powinno wejść mu na samochód, nawet dziś, ale jest jeszcze w trasie, będzie w Pułtusku po godzinie 15. To jedziemy!

Najdalsza wyprawa po kostki słomy

Kostek rzeczywiście była ogromna pryzma, ale czy to dobra słoma była? Stała ona na świeżym powietrzu, nie pod dachem, przykryta jedynie plandeką. Słoma paczkowana była sucha, w zeszłą sobotę, ale przedwczoraj okropnie lało. Gospodarze zapewniali, że pakiety suche, przecież przykryte, plandeka obciążona… Nie były, w każdym razie nie wszystkie. Te, co leżały na dole i po brzegach, tuż po materiałem, były wilgotne. Nie nadawały się do budowy domu. W środku może coś… Przyjechała ciężarówka, zaczęliśmy przebierać.

Znalazło się 191 pakietów. Na szczęście żyją jeszcze ludzie, którzy są tak po prostu… ludzcy? Małżeństwo dorzuciło 110 kostek z tych odłożonych dla siebie, w stodole pod dachem. Oni sobie zużyją to, co my odrzuciliśmy, im różnicy to nie robi, a nam się przynajmniej zwróci transport. Zeszło też trochę z początkowej ceny 4 zł za sztukę.

Kierowca, który wiózł nam słomę, również był miły. I cierpliwy. Wrzucenie 300 kostek na pakę ciężarówki i ułożenie ich przez dwie osoby, a potem rozpakowanie – już przez trzy – trochę trwa. Do tego korki nad Zegrzem. Tak, zachował się normalnie, przyzwoicie. Nie chcę wiedzieć, ile osób na jego miejscu by się wkurzało, klęło i było niemiłymi. On się interesował, spytał, czy może zrobić kilka zdjęć dla żony. Zapytał uprzejmie, po ile tę słomę kupiliśmy. Stwierdził, że bardzo drogo, opowiedział, że on czasem dla konia bierze za 1,5–2 zł i gdyby wiedział wcześniej, że potrzebujemy…

A na koniec stwierdził, że nas podziwia, jesteśmy wytrwali, on już dawno stanąłby w kolejce po betonowe bloczki. Nie chciał ani grosza więcej niż umówione na początku 300 zł.

Z ludźmi lepiej żyj

Pora w tym miejscu wrócić do jego sąsiada, pana od „80-centymetrowych” paczek. Zadzwonił po paru dniach. Mówił, że właśnie ładuje kostki na wóz i do nas jedzie. Mój kochany mąż odrzekł wtedy do słuchawki – cytuję – że ma w d*pie jego słomę. Oszukał nas i myśli, że teraz nam coś jeszcze sprzeda? „Gwarantuję, że teraz będą miały 75 cm”. Podobno nawet chciał zejść z ceny. Za późno.

Nie trzeba było grać nie fair. Nie trzeba od razu kochać wszystkich ludzi, ale po prostu wypada być wobec nich w porządku, nie oszukiwać, dotrzymywać danego słowa (albo go nie dawać). Z ze zwykłej przyzwoitości albo z… egoizmu – kiedyś, najzwyczajniej w świecie, też możesz potrzebować ich pomocy.

Na pocieszenie dodam, że mamy też innych, całkiem fajnych sąsiadów. I dostatecznie dobra słoma też ostatecznie jest. W kolejnych latach mieliśmy już mniej przygód z jej znalezieniem.

Chcesz wiedzieć, co było dalej? Polub Siedem wierzb – dom ze słomy i gliny na Facebooku. Dzięki temu nie przegapisz kolejnych historii z budowy oraz ciekawostek, które publikujemy tylko tam.

Oznacz Trwały odnośnik.

4 komentarze

  1. Fajny artykuł, w swojej wymowie smutny, ale pokazujący jak ciężko jest się dogadać w całkiem prostych sprawa z ludźmi. Dzięki i powodzenia 🙂

    • Urszula Drabinska

      Dziękujemy i oby inni mieli łatwiej! Czasem na szczęście zdarzają się jeszcze porządni ludzie – tacy po prostu fair. Zresztą i bohaterami tego artykułu też kilka takich postaci było 😉

  2. Dzień dobry wieczór !
    Jak wygląda sprawa zabezpieczenia kostek słomy w ścianie przed gryzoniami? Jakaś impregnacja? To samo pytanie na temat wilgoci i ognia…

    • Dzień dobry,
      niektórzy, aby zabezpieczyć słomę przed gryzoniami, wtapiają w tynk metalową siatkę. Jednak, jeśli tynk gliniany jest wystarczająco gruby, gryzonie nie przegryzą się przez niego, a siatka nie jest potrzebna.

      Jeśli chodzi o ogień, ochronę również stanowi tynk (gliniany lub wapienny). Przeprowadzono niemało testów ogniotrwałości takiej ściany – mam nadzieję, że uda nam się wkrótce omówić je szerzej na stronie – i otynkowana ściana ze słomy wypadała bardzo dobrze. Wielkie pożary w Kalifornii też pokazały, jak trwałe to są budynki.

      Z wilgocią jest trochę więcej zamieszania. W skrócie: dom musi mieć solidne buty i okap (co to znaczy napisaliśmy m.in. w artykule o mitach budownictwa ze słomy, gdzie też odpowiadamy na wszystkie zadane tu pytania), ściana musi mieć dobrą podstawę i dobrze łączyć się z dachem, tak by na nią nic przypadkiem nie ściekało.

      Jest kilka zasad, o których należy pamiętać, i kilka miejsc, w których trzeba być ostrożnym i budować solidnie, ale ogólnie nie ma się czego bać 🙂

      Pozdrawiamy
      SW

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *